List do Króla

 

Czy słyszałeś, Najjaśniejszy Panie, o kalidonach? Przypuszczam, że Twoja matka lub może niańka opowiadały Ci o nich… ? To olbrzymie, białe ptaki, zasiedlające nadmorskie skały. Nie lubią ludzkiego towarzystwa. Pochodzą prawdopodobnie z dalekiej północy i stamtąd przyleciały do ruskich bajek, starych jak świat. Budują tak ogromne gniazda, że gdy odlecą po okresie lęgowym, można schować się w nich całkowicie i otulić pozostawionym tam ciepłym puchem jak kołdrą. Kto wie, może Twoi przodkowie, będąc dziećmi, urządzali sobie zabawy w zdobywanie kalidonich gniazd na samotnych, trudno dostępnych skałach? Może coś z tej odległej, zasnutej mgłą pamięci zostało w Tobie, Miłościwy Panie, gdy rozglądałeś się za domem dla Twojego ludu? Może mignął Ci przed oczami błysk białych skrzydeł, gdy spoglądałeś w mieniącą się w słońcu taflę wód Wisły i Warty? Któż bowiem odgadnie, co tak naprawdę pcha nas ku naszym ziemiom… Przeznaczenie, intuicja, podszepty bogów albo ta nieuświadomiona w nas pamięć co nie zna czasu? 

Kalidony przylatywały i odlatywały, lecz pewnego roku już nie powróciły. Pod wpływem jesiennych słot puch w ich gniazdach zamienił się w szarą, brudną breję, a z czasem i same gniazda rozpadły się w proch i pył, i nic po nich nie pozostało. 

U nas wszystko w porządku, Najjaśniejszy Panie. Dzień jak co dzień. Mamy dużo jedzenia z całego świata, uginające się półki w sklepach od najróżniejszego towaru. Dzieci rodzą się i z początku marzą o podboju świata. Mamy ciepło w domach na zimę i nie umieramy tak na przeziębienie. Ale kalidony wciąż nie wróciły… Czy Ty do nas wrócisz, Miłościwy Panie? Cóż, głupie pytanie… Po co miałbyś wracać. Co miałbyś tu robić? Pozować do sesji zdjęciowych? Lud z pewnością byłby ciekaw rozmiaru Twojej bielizny… Zarabiałbyś na sprzedaży poradników pt. „Jak stać się bogatym i szczęśliwym” lub wydawałbyś co sezon nową kolekcję porcelany ze swym wizerunkiem. Na pewno byś uczęszczał na wszystkie kurtuazyjne spotkania biznesowo-polityczne i przecinał wstęgi. Odwiedzałbyś chore dzieci i przynosił im prezenty niczym Święty Mikołaj. Ludzie na pewno by Cię pokochali. W ten sam sposób, w jaki kochają wszelakich celebrytów, ludzi kultury i sztuki, a nawet degeneratów. Plakat z Twoją podobizną, wymuskaną przez sztuczną inteligencję, wisiałby w pokojach wielu nastolatek. Cóż w tym złego, że jest się idolem? To miłe, niezobowiązujące zajęcie. Czy chciałbyś być kochany właśnie w ten sposób? Wiem, że nie. Człowiek, który całe życie musi walczyć, obijać się o ściany samotności i smakować krwi swych wrogów, a nawet przyjaciół – nie potrzebuje takiej miłości, podobnie jak klakierów i fanów. Gdybyś tylko zechciał stać się tym, kim naprawdę powinieneś być – nikt by Cię nie kochał. Szybko straciłbyś swoich przyjaciół i swoje wpływy. Politycy przestaliby Cię klepać po plecach, biskupi wyraziliby dezaprobatę i wielkie zażenowanie, gdybyś zażądał dla siebie sakry… Jakżeż to? Przecież religia i władza muszą pozostać rozdzielone w demokratycznym, wolnym kraju! A potem wróciliby do swych gabinetów i prędko skontaktowali się z przyjaciółmi z różnych ugrupowań politycznych aby uknuć plan pozbycia się Ciebie. Od tej pory wszystko co powiesz, zostanie użyte przeciwko Tobie. Co jednak mógłbyś powiedzieć, a co mogliby zrozumieć lub zaakceptować? Może na przykład to, że król jest uosobieniem wszystkich trzech cnót? Wiary w jego sprawczość, miłości do jego oblicza i nadziei przekazywanej z władcy na władcę? Nie, oni tego nie byliby w stanie pojąć. Na sam dźwięk słów: wiara, nadzieja, miłość, cnota – robi im się niedobrze. Świat nic się nie zmienił, Najjaśniejszy Panie. Jest tak samo podły jak dawniej, tylko w inny sposób. Elegancko ubrani, pachnący, uśmiechnięci – sprzedają trucizny w ładnych opakowaniach. Znają nasze słabości, upodobania; wiedzą co kupujemy, sprzedajemy i co robimy w czasie wolnym. Udają, że troszczą się o nas, ale tak naprawdę jesteśmy dla nich tylko cyframi w tabelach. Przedstawiciele, którzy mieli nas reprezentować zamiast Ciebie – sprzedali nas za szklane paciorki i słodycze. Trwa to już setki lat, dlatego każde polskie dziecko, które się rodzi – rodzi się z piętnem niewolnika lub prostytutki. Nie rozpoznaliby Cię, Miłościwy Panie, gdybyś się zjawił. Służenie z miłości jest im obcym pojęciem. Nie potrafią służyć nawet własnym rodzinom – nie będą służyć Tobie. 

Nie, ten świat nie jest dla Ciebie. Choć tak bardzo Cię potrzebuje… Niestety, prawdziwy król jest zawsze na wygnaniu. Prawdziwy król może być jedynie światłem lampy na horyzoncie wskazującej drogę do domu. Jesteś wygnańcem na własnej ziemi, mój królu. Nie ma tu dla Ciebie miejsca. Dlatego też i te ziemie smutne są i jakby za mgłą odległe. Jedynymi towarzyszami Twoich pomników są nietoperze i szkolne grupy znudzonych nastolatków. Nasza ojczyzna nie posiada ani Twoich prochów, ani Twoich regaliów. Złudnie uważa, że może naprawdę istnieć bez pamięci, zawieszona w próżni. Duch bez ciała nie może jednak tu żyć, podobnie jak ciało bez ducha. 

Dlatego jestem tu na straży i czekam na Ciebie. Ostrzegam, nie mam zbyt wielu ludzi ze sobą. Jakaś garstka, zbieranina… trochę biednych łachmaniarzy, trochę ubogich rentierów, dziwaków, ekscentrycznych spadkobierców upadłej szlachty, wszelakich wyrzutków. Nie mamy tak potężnej broni jak nasi wrogowie, którzy zabrali nam to wszystko, co zdobyłeś dla nas kiedyś, płacąc własną krwią i dobrym imieniem. Będę zupełnie szczera… jesteśmy gołodupcami. Ale pełnimy wartę i czekamy. Stoimy pod walącymi się dachami, ze zbutwiałymi już chorągwiami. Nawet psy myślą, że jesteśmy martwi, bo nas obsikują. Czekamy na Twój powrót, ponieważ wiemy, że królestwo nigdy nie było z tego świata. Dlatego król wciąż żyje.